wtorek, 13 kwietnia 2010

20. chiaroscuro



32 komentarze:

  1. ha! wiedziałam kiedy wpaść na Kosę by zobaczyć... bomblującą kreeeeew! co za upiorne, przerażające, straszliwe, budzące grozę przeżycie xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzymasz się jakoś, Króliczku? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. kisielek?
    Nawet jak kisielek to ładny :)

    OdpowiedzUsuń
  4. spoko daje rade, nie takie rzeczy się widziało (x

    OdpowiedzUsuń
  5. Uf! Wachlowanie i okłady, znaczy się - zbędne ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. okłady jak najbardziej, pod oczy, bo nie wyspana chodzę od dwóch tygodni, także takie herbaciane (jak moja Babcia mi co tydzień powtarza bym sobie robiła) mile widziane Oczku (:

    a wachlowanie zostaw na lato, bo Górale mówią że jak w Wielki Piątek mróz jest (a był, specjalnie patrzałam rankiem) to upał będzie co niemiara w czerwcu, lipcu i sierpniu xD

    OdpowiedzUsuń
  7. Będzie upał? Cudownie! Jestem przygotowana, mam taki czarny, koronkowy przywieziony z Malty. Może być?

    Tymczasem - rumianek.

    OdpowiedzUsuń
  8. of kors, może być, dobra idem stond, bo się zasiedziałam, a jeszcze tyle trzeba się nauczyć na jutro, branoc!

    OdpowiedzUsuń
  9. Co za kolor, co za fota! Sis, wspaniała!
    Kisielek żurawinowy powiadasz? Ajć...zjadłoby się:)

    OdpowiedzUsuń
  10. E tam kisielek, lepiej brzmi i pasuje do tego, to co napisała viridianka -> bomblująca kreeeeew ;-)

    OdpowiedzUsuń
  11. Kisielek żurawinowy... Taka nazwa na teką pychotkę ?

    OdpowiedzUsuń
  12. No rzeczywiście...mało pomysłowa nazwa ;))))

    OdpowiedzUsuń
  13. Wiesz, niezwykle ten światłocień tutaj kolejne warstwy wyciągnął, aż mam wrażenie że ten pyszny kisielek wychodzi do mnie z monitora :)

    OdpowiedzUsuń
  14. A tak! Rzeczywiście i mi się on podoba ;)

    OdpowiedzUsuń
  15. od razu pomyślałam o żurawinie

    OdpowiedzUsuń
  16. O proszę, jaka Karotkowa jest spostrzegawcza ;))))

    OdpowiedzUsuń
  17. Nie, tylko nie kisiel, ja dalej nie zrobilam... Wiesz, chyba teraz to poczekam na jakies swieze owoce, juz niebawem :-)

    OdpowiedzUsuń
  18. A propos! przewertuj dobrze Nelę, ja już wiem, że ona dysponuje przepisem.

    OdpowiedzUsuń
  19. A wiem, ze tak i najbardziej przeraza mnie fakt, ze jest to pierwsza pozyca w rozdziale "deser" :-))

    OdpowiedzUsuń
  20. Ja to odkryłam, kiedy z Lipką rozprawiałyśmy się wielkanocnie z tą frustratką drożdżową.

    OdpowiedzUsuń
  21. Bo wiesz Oczku, jakos nie palalam miloscia do kiszlu dopoki go u Ciebie nie zobaczylam.
    Teraz tylko nie moge wymyslic z jakich owocoq, ale jak mi jeszcze Nele przypomnialas, to sie Wam nie wywine, cos czuje ze na porzeczki padnie :-)

    OdpowiedzUsuń
  22. Porzeczkowy? Bardzo pysznie! Będę wyglądać, podobnie jak... labneh!

    OdpowiedzUsuń
  23. Fusk, labneh obiecalam, ze tez ja jestem taka do kitu z postanowieniami, obiecanki cacanki :(

    A myslisz o labneh czy o suszonym labneh?

    OdpowiedzUsuń
  24. Oczywiście myślę o tym, który nam swego czasu dalekiego obiecałaś - suszonym, Jagódko Słodka ;)

    OdpowiedzUsuń
  25. Bo wiesz, zdradze Ci ze chcialam go sama wysuszyc, zeby ktos kto zechce mogl sprobowac w domu, ale chyba szybciej niz bedzie dobre slonce do szuszenia labneh to przywioze je z podrozy... Juz o Tobie Oczku nie zapomne w tej kwestii :-)

    OdpowiedzUsuń
  26. To ja jeszcze dedykację wtedy poproszę, o! A co se będę żałować ;)))))

    OdpowiedzUsuń
  27. Pamietam juz Oczku, to bedziem razem ten jugurt suszyc :-))
    Dobrego dnia!

    OdpowiedzUsuń
  28. Będę Cię wspierać - duchowo ;)

    OdpowiedzUsuń